wtorek, 1 grudnia 2015

Łzy to moje lekarstwo... - "Spójrz"

Łzy pomagają... przynajmniej zawsze tak uważałam. Kiedy jest mi ciężko to wtedy wszystko zaczyna mnie przytłaczać. Nie potrafię się odnaleźć w świecie, który mnie otacza. Większość rzeczy materialnych ale też częściej tych mentalnych, duchowych staje się dla mnie ciężarem. Nie potrafię sobie z nim poradzić, a wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie mam nikogo kto mógłby mi pomóc. W tym momencie myślę dlaczego tak jest. Zaczynam zastanawiać się nad przyczyną tego, że właśnie ze mną jest coś nie tak. Ale co? Czemu cały czas czuję się niepotrzebna? Mam wokół siebie tyle osób, które są bardziej wartościowe niż ja. Wiem, że one mogłyby mi pomóc i być moja podporą, ale ja chyba tak naprawdę nie chcę ich do siebie dopuścić. Cały czas tworzę wokół mojej osoby barierę ochronną, która według mnie jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Ale czy tak naprawdę ja chcę przeżyć tak całe mi je życie? Żyjąc wśród różnych osób, ale tak naprawdę poza ich okręgiem?
A co z poczuciem porażki? To właśnie ono mnie zabija. Nie potrafię sobie z nim poradzić. I zastanawiam się czy tak naprawdę jakiekolwiek zmiany na siłę i moje dążenie do celów, które są nieosiągalne jest potrzebne. Przecież i tak wiem, że nic się nie zmieni, a jeśli już to jedynie na gorsze i wtedy znów się załamię, bo odczuję w jakimś stopniu podniesioną porażkę.

...siedzę i płaczę... ... mam dosyć i nie potrafię sobie pomóc - to właśnie czuję w takim momencie. Mam już dość, a kiedy myślę, że po raz kolejny muszę sobie z tym radzić sama to nie wiem czy warto. Zastanawiam się dlaczego znów upadłam i nie potrafię się podnieść. A poza tym czy robienie po raz kolejny tego samego jest warte mojego wysiłku? Przecież wiem, że zaraz po tym będzie znowu tak samo. Będę udawać, ze jest ok, a w końcu emocje i tak wezmą górę i następny raz upadnę. Jest we mnie teraz tyle emocji, że tak naprawdę nawet nie potrafię ich uporządkować i opisać tego o czym myślę. Przepraszam, ze notka jest taka przygnębiająca. Nie jestem w stanie napisać nic co mogłoby komukolwiek z Was pomóc. Nawet jeśli tego nikt nie czyta, to mogę chociaż wyrzucić z siebie to, co czuję. Nadal to o czym napisałam nie oddaje w pełni tych wszystkich emocji i przeżyć. Mogłabym o tym pisać o wiele więcej... Ale nie chcę już nakrecać tej spirali. Wiem, że w pewnym momencie trzeba się od tego oderwać, bo w innym przypadku sami możemy wpędzić się w błędne koło, a wyjście z tego cało i bez żadnego uszczerbku jest praktycznie niemożliwe.

Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że od pewnego czasu próbowałam się nawet jakoś zmienić. Być może w jakimś stopniu mi się to udało. Ale jeśli tak to na pewno jest to przede wszystkim moje odczucie. A przecież to właśnie nasze podejście do życia i do nas samych ma na nas największy wpływ. I co wystarczy tylko zmienić swoje myślenie i patrzenie na świat? Moim zdaniem - TAK! Od tego zależy charakter naszej osobowości, nasze życie, przyszłość i dzięki innemu podejściu do otaczających nas rzeczy możemy zrobić naprawdę wszystko. Myślę, więc, że warto!



Nie wiem czy podoba Wam się taka notka. Co sądzicie? Piszcie!
Mam nadzieję, że chociaż przeczytacie i spróbujecie zrozumieć ogólny sens mojej wypowiedzi.
Czekam na Wasze komentarze.


Follow my blog with Bloglovin
Buziaki!!

2 komentarze:

  1. Człowiek jest tak skonstruowany, że mimo i ż najlepiej czuje się w grupie, w stadzie - z większością problemów musi poradzić sobie sam. W sercu. Nie ma tu nic niezwykłego. Każdy w jakimś momencie swojego życia zmaga się z poczuciem braku własnej wartości, kompleksami, samotnością. Ale upadamy by na koniec powstać. I iść dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z tym, ale według mnie dużo zależy też od naszego podejścia do wielu spraw i od tego jak postrzegamy i odbieramy każdy sukces czy porażkę. Tak naprawdę to nie każdy potrafi się podnieść po wielu porażkach i walczyć dalej o samego siebie.

      Usuń